Jakiś czas temu wzięłam udział w konkursie organizowanym przez Slowly Veggie. Rzadko coś wygrywam, może dlatego że rzadko biorę udział w konkursach. Raz wygrałam u oszustów i w nagrodę straszą mnie wyimaginowanymi firmami windykacyjnym. Tym razem jednak wszystko jest uczciwe, tak uczciwy jest skład i smak.
I tak oto siedzę sobie w domu, namyślam się nad różnymi ważnymi sprawami, roztkliwiam nad kondycją świata, podziębiona, słyszę – dzwonek! Myślę – pewnie ulotkarze. Odebrałam, słyszę: Poczta!. Nie do wiary! Przecież mamy kosę z listonoszem bo mieszkamy za wysoko i dostajemy tylko awiza. Pan się wdrapie na czwarte. Czekam, czekam, piętra lecą, aż u progu miły Pan z wąsem pyta o mnie. Szybki rachunek sumienia czy na coś oczekuję, otóż nie! Podpisałam, pożyczyłam dnia miłego, aby Pana do nas nie zrazić, wszak pierwsze wrażenie się liczy! Koperta ciężka jakaś, ale wszystko co dojść miało z poczty odebrane? Tajemnicza sprawa. Otwieram, a tam karton, nic oczywistego. Potrząsam, nic nie pęka, nadal ciężkie. Ryzykując wiele, otworzyłam i oczom mym ukazało się sześć pięknie opakowanych batonów energii! Dołączyli i list, przyznam że czytałam go już przeżuwając w połowie Alohę. Miło mi się zrobiło, i po tekście i po słodkości. Lewy sierpowy wymiata, a kosmos jest najlepszy w galaktyce! Wszystkie jak nic będę w podrożę zabierać, w góry nosić i po treningu zajadać. Tak mi przykazał duch łakomstwa!