Weganin w swoim naturalnym środowisku zazwyczaj nie głoduje, zna miejsca w których może dobrze zjeść, a w swojej lodówce zawsze ma coś, co uratuje go od śmierci głodowej.
Problem pojawia się, gdy wyrusza w podróż, dopóki oczywiście ma swój prowiant, ma szansę na przeżycie, a gdy ten się kończy, zaczyna się walka i nerwówka, cierpią bliscy, kelnerzy i sama ofiara. Oczywiście restauratorzy niechętnie wychodzą na przeciw roślinożercom i w swoich daniach – nawet tych bezmięsnych skutecznie forsują dodatki zwierzęce tłumacząc ze stoickim spokojem : ”Proszę Pani to tylko skwareczki!”.
W lutym wybraliśmy się do Zakopanego. Tatrzańskie widoki i górskie wędrówki wzmagały nasz głód. Wybór restauracji na Krupówkach nie jest łatwy, nawet przebywając z mięsożercami. Ta przeludniona ulica oferuje potrawy zewsząd, dlatego znudzeni światowością wybraliśmy się do Pstrąga. Zawsze jestem w mniejszości, a chcąc zjeść z przyjaciółmi muszę kombinować w ofercie dodatków. Lokal jest nawet ładny, ktoś próbował utrzymać go w góralskim klimacie. Niestety jest tylko jedna toaleta, a restauracja jest bardzo duża. Wracając do jedzenia, wszyscy zamówili oczywiście ryby, a ja zapiekane ziemniaczki i bukiet surówek – buraczki i kapusta kiszona. Średnio smaczny klasyk. Na szczęście kelnerka okazała się wegetarianką i ostrzegła mnie przed innymi pozornymi daniami jarskimi, w ich wnętrzach skrywał się smalec, kiełbasy i mięsne wywary.
Następny dzień obfitował w pierogi z kapustą i grzybami w miejscu o nazwie Bar Mleczny.
Ciasto delikatne, bardzo dobre i cienkie, grzyby to oczywiście pieczarki, ale bardzo dobrze przygotowane, ratują lekko niedogotowaną kapustę kiszoną. Całość okraszona cebulką.
Porcja 9 sztuk kosztuje ok 12 zł. Z całą odpowiedzialnością polecam!
Kolejny obiad wypadł w Schronisku w Dolinie Chochołowskiej. Dla tych widoków najlepiej jednak zamówić tam tylko piwo, ale zwiedzeni ciekawością zamówiliśmy smażony ser z frytkami i surówką z marchewki.
Moje frytki były nijakie i smakowały fryturą, marchewka pływała w wodzie ale była świeża. Ser podobno twardy i kiepskiej jakości w panierce z betonu. Koszt 22 zł. Na ratunek tej kuchni na szczęście przybyli Toprowcy ze Słowacji i z Polski, w tradycyjnych góralskich strojach i umilali nam ten posiłek ludową muzyką.
W ostatni dzień udaliśmy się do Białki Tatrzańskiej. Tu również w menu jedyną potrawą dla mnie okazały się pierogi z kapustą i grzybami – całkowicie niejadalne. Ciasto grube i twarde, bez smaku, a farsz był zmielony, raczej zepsuty. Koszt 9 zł. Nie wspomnę już o fatalnej obsłudze.
Miejsce nazywa się Karczmą chyba Kotelnicą, ale nie zapamiętałam, chyba przez tę traumę. Nie zawsze tam gdzie jest dużo ludzi, dobrze i świeżo karmią. Jak to możliwe że coś takiego ma miejsce, naprawdę nie rozumiem. Miejsce to radzę stanowczo unikać!
Po tym zawodzie, ostrożniej weszliśmy do Zielonego Szałasu, to duży drewniany budynek wyglądający jak namiot. Rotacja klientów też spora, ale, jak się wcześniej okazało, nie jest to tam wyznacznikiem smaku. W knajpie jest samoobsługa, stoi się z tacą i z lady z bemarami można zamówić co się chce.
Moja rozmowa z pewną obsługującą mnie Panią:
Ja: Dzień dobry, czy może mi Pani polecić coś bez mięsa?
Pani: Mamy dzisiaj pyszny ryż z kurczakiem i warzywami.
Ja: Chodziło mi o potrawę bez mięsa.
Pani: Noooo ten kurczak z warzywami.
Minę podobno miałam bezcenną. Wybór był trudny, padło na moskole, typową góralską potrawę.
To placki z ugotowanych i przeciśniętych przez praskę ziemniaków, są pieczone na blasze, w oryginalne polane masłem czosnkowym, dla mnie polane margaryną czosnkową. Choć kucharz zapewniał że nie ma w plackach jajka, nie do końca mu wierzę. Danie było niespecjalne, mączne, o mazistej konsystencji. Cena to ok. 10 zł. Odradzam, do Białki tylko polecam z własnymi kanapkami.
Rozumiem, że kuchnia góralska obfituje w mięso, ale w menu każdej restauracji powinna figurować choć jedna bezmięsna, bezjajeczna i bezmleczna potrawa.
Wszak jest tyle alergii pokarmowych. Z gór niestety wróciłam głodna.